"Tak samo kochamy"
Dr Iwonę Annę Ndiaye, wykładowcę Instytutu Neofilologii UWM w Olsztynie, oczarowała Afryka, jej kultura i muzyka, ale przede wszystkim mieszkańcy kontynentu. Dlatego od kilku lat organizuje na naszej uczelni Dni Afryki, aby przekazać innym choć szczyptę tej afrykańskiej magii.
-Skąd pomysł na Dni Afryki? -W 2000 roku poznałam mojego obecnego męża - dr Barę Ndiaye (przyp. red. - obecnie także wykładowca UWM). To za jego sprawą przesiąkłam klimatem i "duchem" afrykańskim. Byliśmy razem w Afryce. Jestem nią oczarowana. Chcieliśmy pokazać ten kontynent z całym jego bogactwem teatru, literatury, a także przełamać stereotypy. Wielu z nas ten kontynent kojarzy się głównie z problemami, np. AIDS, głodu. Ale Afryka ma wiele od zaoferowania, trzeba być tylko na to otwartym.
-Wspomniała Pani o podroży do Afryki. Jakie są Pani doświadczenia? -Szczególne związana jestem z Senegalem. Zna mten kra, bo wyjchałam tam razem z mężem, do jego rodziny. Żyłam w tradycyjnej, muzułmańskiej rodzinie, pracowałam. Widziałam miasta, ale i wioski w głębi kraju. Podążaliśmy szlakiem, którego przebył mój mąż podczas kształcenia. Zaczęliśmy od miejsca, z której pochodzi Bara - wioski Ndiaye Sapende. Dotarliśmy aż do Dakaru. Ważne jest to, że osoby, które stamtąd pochodzą, nigdy nie zapominają o korzeniach. I zawsze wracają do miejsca urodzenia; większość pomaga także finansowo.
-Coś Panią zaskoczyło? -Pojechałam tam z obawami: jak zostaniemy przyjęci. Mój mąż wraacł do Senegalu po wielu latach nieobecności, z białą żoną i dzieckiem. Jednak wbrew obawom przyjęto nas bardzo otwarcie i serdecznie. Nie czułam się na pmiętnowana ani nie spotkałam z dziwnymi reakcjami na to, że mam inny kolor skóry, choć np. na plażach w Dakarze ćwiczą tylko mężczyźni, a ja byłam tam jedyną kobietą. Pozbyłam się dystansu, chłonęłam egzotykę tego miejsca.
-Czy w senegalskiej rodzinie nadal panuje hierarchia? -Panuje kult kobiety-matki. Głową rodziny mojego męża jest jego najstarsza siostra i to jej akceptacji potrzebowaliśmy przed przyjazdem. Fenomenem jest dyscyplina panująca w rodzinie. Każdy bez wydawania poleceń wie, co ma robić i kiedy wolno się odezwać.
-Mówi Pani o pozytywach. Nic nie dokuczało? -Przede wszystkim klimat. Mój organizm przeżył szok, ponieważ nie był przyzwyczajony do aż tak wysokich tempretur, tropikalnych owadów i wirusów, które dla Europejczyka mogą być śmiertelne. Pod koniec wyjazdu ciężko zachorowałam, ale mimo wszystko nie żałuję decyzji o podróży do Afryki.
-Afrykę i Europę dzielą odległość geograficzna i kultura. Czy są mimo to cechy wspólne? -Moim zdaniem są to watości, którymi kierujemy się w życiu. Tak samo cierpimy, kochamy, choć inaczej wyrażmay uczucia. My - Polacy - rozmawiamy, krzyczymy, a w Afryce ludzie wyrażają emocje i uczucia przez taniec. I tego im zazdroszczę, taniec jst ich radością życia. Co ważne, Afrykańczycy mają więcej pokory od Europejczyków, w tym społeczeństwie każdy zna swoje miejsce.
-Chciałaby Pani kiedyś zamieszkać w Senegalu? -Oczywiście, że tak. Planujemy razem z mężem przenieść się tam na stałe. Jednak jest to bardzo kosztowne. Przed wyjazdem chemy zbydować dom w Senegalu. Jestem w stanie zrezygnować z dóbr cywilizacji i zamieszkać w Afryce, bo to interesujący kraj, z pięknymi duchowo ludźmi.
|